Impuls do zaraźliwej krytyki (Klejnockiego)

[Jarosław Klejnocki, Literatura w czasach zarazy. Szkice i polemiki, Warszawa 2006]


Muszę przyznać, że po otwarciu książki Jarosława Klejnockiego wpadłem w pasję... czytania. Połączoną jednak z żądzą polemiki! Wyrazów niewiedzy lub jej nadmiaru od polonisty z Uniwersytetu Warszawskiego nieraz miałem dosyć w trakcie dziewiczej lektury jego szkiców. Co zatem pocznie czytelnik obdarzony przez Prószyńskiego i Spółkę prawie 300-stronicowym zbiorem artykułów, recenzji i analiz na „stałym, klejnockim poziomie”? Odpowiadam, proszę:

– Myśl i czytaj więcej/inaczej niż autor, a potem dyskutuj o stawianych przez krytyka tezach.


W ogólności

Podział na nurty i zjawiska literackie, osobliwe (personalne?) sympatie Jarosława K. są znane obserwatorom jego poczynań… chociażby na łamach „Lampy”, gdzie stale komentuje, rozdaje recenzenckie laury i gani adwersarzy. Dlatego Literatura w czasach zarazy nie zadziwi mentorskim tonem, egoizmem czytelniczym i jedno-stronnością zapatrywań.
O wiele szkiców kłócono się już na łamach pisma Pawła Dunin-Wąsowicza, kolejne tylko czekają… Bo autor Przylądka pozerów pisze rzeczowo, z wielkim zaangażowaniem szuka tropów wartościowej poezji najnowszej, a treści starych mistrzów próbuje przełożyć na język czytelny dla humanistów i – miejscami – niecodziennych czytelników wierszy. Znany poeta, prozaik i eseista mógłby przekonać do swoich racji, gdyby nie kilka szczegółów...

Moją osobę w krytyce razi stronniczość Klejnockiego (Warszawa i Śląsk przodują!?), wąska optyka patrzenia na zjawisko czytelnictwa i możliwe sposoby odbioru literatury (vide „nędza lektury” Masłowskiej), maniera „tekściarza intelektualnego” (chociażby w starciu z wymagającymi znajomości język-ów neolingwiści). Z niepokojem obserwuję też „rozwiązłość interpretacyjną” w osobistym mówieniu à propos utworu, żeby przekonać do własnych preferencji estetycznych, zamiast skupienia na znaczeniu po/szczególnych wierszy, szukania sensu słów w służbie jednostkowej poetyki. Bo Jarosław K. sądzi, że wie najlepiej i pragnie obwieścić to światu! W postaci tomu symul(akr)owanego na lepszy od Drugiej strony gnębionego przez Świetliki Siary Mariana (a widać korespondencję sztuk krytycznych, analogie czy inspiracje w kształcie redakcyjnym zbioru). Ponad wszystkie rozproszone na targowisku tomików, w przeszukiwaniu czasu głosy-wyrocznie o poezji III RP. One bowiem nie zasłużyły sobie na status nieomylnego głosu. Ten los pisze dla siebie autor Literatury w czasach zarazy.

Klejnocki opisuje nurty, grupy i jednostki twórcze, strategie działania na rynku książki, usiłuje wskazać drogi analizy i (niedo)interpretacji pojedynczych wierszy. Jak piewca Zagajewskiego zna się na młodej poezji przełomu wieków? Gorzej niż na artystach „brulionu”, co chwilowo (?) zawiesili broń, powodując niemotę (z) krytyka. A lekcji żywego języka poetyckiego Jarek dawno nie pobierał, więc wobec nowej rzeczywistości przybiera staroświeckie formy i afirmacje krytyczne niekoniecznie potrzebne.
Koniec w(y)stępu. Wypada pokazać, czym się skończyła moja przygoda z wolnością słowa eseisty, poety i prozaika, który wcześniej pisał Jak nie zostałem menelem, a teraz…


Rysy na kształt dzieła (w krytycznej chwili)

Pierwsza solowa pozycja krytycznoliteracka Klejnockiego (wcześniej napisał monografię pokolenia „brulionu” wraz z Jerzym Sosnowskim) składa się z trzech części: polemik i artykułów o zajściach okołoliterackich (np. niepokojące zjawiska na rynku wydawniczym), przeglądu osobowości i nurtów w poezji ostatniego dziesięciolecia (m.in. koncepcje stylu i metafizyki E. Tkaczyszyna-Dyckiego, religijny T. Dąbrowski), analiz i interpretacji (?) wierszy starszych autorów (E. Lipska, A. Zagajewski).


Układy

Patrząc na otwierający Szkice i polemiki cykl dotyczący „mętnego układu” czytelniczo-medialnego, można by pomyśleć, że autor woli pisać o (historycznych już?) warunkach rozwoju literatury i krytyki czy bytach socjoliterackich na „wolnym rynku idei”. Zamiast chęci deszyfracji tekstów – przede wszystkim poetyckich! – Klejnockiego ogarnęła mania tropienia korupcji: „lobbingu i klientelizmu” wydawniczego, tj. zależności (również finansowych) między artystami, krytykami a oficynami.

Wiele zarzutów i tez jest znanych, zostały wygłoszone i u/słyszane (z różnych ust lub pism) wcześniej. Mnie (!) uderza fakt, że autor Literatury w czasach zarazy zapomina, że sam bywa(ł) częścią „sitwy”, przeciw której obecnie kieruje ostre słowa. Ku mojemu zaskoczeniu, Klejnocki podważa za/wartość merytoryczną i zasady funkcjonowania tytułów dla których sam pisał: „Gazety Wyborczej”, „Polityki”…! Czy zatem wierzyć mu jako jedynemu sprawiedliwemu, mówiącemu – po latach współpracy z „profitariatem” – prawdę? Śmiem twierdzić, że krytyk wciąż należy do „światka nieliterackich powiązań”. Jego teksty nadal ukazują się w wyżej wymienionych tytułach! Co gorsza, re/prezentują – potępiany nie tylko w parnasistowskich polemikach – „felietonowy styl uprawiania pseudokrytyki”.

Na pocieszenie autorowi: Klejnocki słusznie drwi z pustosłowia recenzenckiego nie-przyjaciół, np. Marcina Sendeckiego na łamach „Przekroju”. Co warto podkreślić, w takich w(y)padkach pan doktor uzasadnia swoje oskarżenia i tezy, opierając się na dowodach – pisemnych). Ale zamierzony trzon szkiców, czyli krytyka personalistyczna i hermeneutyka, w wykonaniu współautora Chwilowego zawieszenia broni odstaje nieco od wyobrażeń teoretyczno- literackiego ideału. Jeden z powodów niestałości uczuć i praktyk czytelniczych wyznaje sam miłośnik (niejednego) języka:

„Kocham wiele wierszy i jestem kochankiem niestałym”.

O tekstowym „projektowaniu świata”, podróżach Klejnockiego do „jego” obszarów poezji i wiedzy poniżej.


Świeżej krwi, młodych…!

Druga część rozpraw z Literatury w czasach zarazy dotyczy już samej poezji – roczników 60., 70. i 80. Czytając teksty wciąż młodych autorów, pan doktor dzieli i rozkłada na półkach towar zwany materią poetycką. Znajdują się tam: „nowoklasycyści” (pojęcie znienawidzone przez „obdarzonego” Jacka Dehnela, a z uporem forsowane przez Klejnockiego w stosunku do staroświeckiego laureata Nagrody Kościelskich i wyłaniającego się z post/modernistycznej „tradycji” Pawła Kozioła), „nowi nieufni” ze Śląska (W. Brzoska, P. Lekszycki, P. Sarna), „neolingwiści warszawscy” (M. Cyranowicz, J. Lipszyc, J. Mueller, M. Kasprzak). Wspomnianym literatom pan doktor ofiarował rozdział i krótkie omówienie najważniejszych tomów bądź problemów twórczości. Wszystko to w imię zakorzeniania niedojrzałych bądź dojrzewających na piśmie w tradycji literackiej; nawet gdy jest nią domniemany „banalizm” (w szkicu o Grzegorzu Wróblewskim)! Warszawiak uwielbia szukać źródeł inspiracji poetów (kultura śródziemnomorska, barok, personizm), segreguje ich według osobliwego klucza analitycznego nazywanego publicznie podobną wrażliwością czy ekspresją.

Zapęd do wy/pisywania świadectwa zasłużonym przyświeca ostatniej części zbioru. Autor zgromadził w niej sześć szkiców omawiających pojedyncze wiersze dojrzałych poetów i niby-esej zdradzający preferencje autora Zagłady ogrodu. Pamiętając o specyfice utworów „ostatnich”, problemach z językiem współczesności, ale i bagażu całościowego myślenia o twórczości wspomnianych, Klejnocki rysuje ich portrety quasi-psychologiczne (Miłosz) czy światopoglądowe (Różewicz).
Do mnie najwyraźniej przemówiły słowa i analiza wiersza Ewy Lipskiej. Zanim zadrży ci ręka nad klawiszem Enter oddziałuje precyzją wywodu i przekonuje bliskim trzymaniem się tekstu. Warszawski polonista potrafi czytać. Tymczasem zadowalający mnie (nowy) fragment znalazłem dopiero przy końcu i dotyczy on utworu zasłużonej poetki pokolenia ‘68. Przypominam, że większą część Szkiców i polemik zajmują sprawy aktualne i zmagania z poezją młodych… Czego już nie wiem: ciałem czy umysłem?! Role znaczących poetów zmieniają się wśród starszaków i młodzieńców, gdy zagłębiam się w pogrążająca lekturę.


Taktyka

Strategia pisania językiem oczytanego „akademika” nie zawsze popłaca Literaturze w czasach zarazy. Boję się, że po pewnym czasie zmęczy niewtajemniczonych w filologiczny warsztat, świat(ek) metodologii, galerię stylów i teorii odbioru, strategii pisania. Ale w ten sposób Klejnocki buduje poziom merytoryczny książki. I wymaga od czytelnika: wiedzy, pasji, chęci do obszernej (w aluzje, konteksty i co-teksty) lektury, współodczuwania… tak sytuacji podmiotów poetyckich, jak i jed(y)nego – krytycznego. To chyba wina specyficznie pojmowanej personalist criticism. Wyjaśnia sam autor w ankiecie „Znaku” (1998, nr 7):

„W dużym skrócie rozumiem ją jako koncentrowanie się bardziej na ekspresji niż konstrukcji. Rzecz jasna ekspresja powinna być jakoś estetycznie zapośredniczona [podkr. moje – T.Ch.], bo przecież nie chcielibyśmy czytać wypowiedzi «wprost», uciekających od metaforyzacji czy stosowania zasady ekwiwalencji… […].
Jednak pytanie (ważniejsze) o ekspresję jest raczej pytaniem o «osobę» stojącą «za» tekstem. A także pytaniem o empatię. O specyficzny (emocjonalny, duchowy, egzystencjalny) związek między sferą tekstu a moją – czytającego – wrażliwością. W ostatecznym rozrachunku idzie o gust i zdanie relacji z własnych fascynacji”.

W przeczytanym tomie nie zauważyłem, żeby autor trzymał się czysto hermeneutycznej ani samodzielnie zapisanej gry międzytekstowej. Za to chętnie ulega niegrzecznym fascynacjom pozaliterackim.


A…men

Moje zapiski do/dla potencjalnych czytelników doktora z UW nie zmienią kształtu Literatury w czasach zarazy. Również – i tu proszę wierzyć na słowo (lub nie) – jakkolwiek pojmowane i prezentowane w oświecającej („Lampą”) książce bieguny religijności na/w piśmie raczej nie nawrócą autora Zagłady ogrodu na filologiczną i obyczajową (public styka?) poprawność. Taki jego wątpliwy urok, przebrzmiały styl klasycysty i – miejscami – nieprzyjemna dla tekstu, z(a)wodna metodologia. Choć – co muszę przyznać – Klejnocki wiedzę posiada. Dużo czytał, ale nie wie, co z tym zrobić. Widać zaś, że niebezpiecznie i z własnej winy-woli grzęźnie w hermetycznym mówieniu o literaturze, w teatrze bez kompletu widzów. Dlaczego? Ma tupet, lubi pouczać. Sądzi, że ma obowiązek dzielić się klasycznie męskimi wydzielinami nad/wrażliwości rodem z uniwersytetu w ramach usług dla ludności czytelniczej. Do czasu… aż społeczność krzyknie (po lekturze odbytej): „Nie!”.

Polemiczna lektura niech będzie z/a Wami.


Upadły
ale
zdrowy na ciele i umyśle,
poniesiony lekturą w duchu i na piśmie polemiczną


Tom Charnas




Po Słowie


Bycie-w-świecie Klejnockiego


Zmienność pożądanych obiektów literackich, ale i uwielbienie wielu autorów i dzieł – takie cechy pisania pragnie zakorzenić autor Literatury w czasach zarazy, o czym mieliśmy okazję się przekonać wyżej. Czy to jest powodem wleczenia roztrząsań podmiotu krytycznego na długie akapity zamiast rzetelnej analizy konkretnego tekstu? A może Klejnocki tak pojmuje Ricoeurowską siłę „rozumienia krytycznego”, które „nie znaczy dokonywać projekcji siebie w tekst, ale uzyskać poszerzenie jaźni dzięki obcowaniu z proponowanymi światami, stanowiącymi prawdziwy obiekt interpretacji”. Ale czemu krytyczna autokreacja zamiast prezentacji dzieła?! Nie przyłożę do ręki do takich praktyk.
„Trzeba odkrywać i objaśniać tekst […] pod kątem jego immanentnego znaczenia i rzeczywistości, którą prezentuje i odsłania” – formułuje Zadanie hermeneutyki Paul Ricoeur .
Podczas lektury Klejnockiego kolejne wynurzenia siebie-czytelnika i twórcy w jednej osobie, szukanie raczej własnych źródeł inspiracji (dla myśli i pióra) i ich powiązań z czytanymi tekstami kultury zaczynają razić… Chorobliwym zaangażowaniem w mowę własną zamiast poetyckiej. Bo autor Literatury w czasach zarazy stara się bardziej przekonywać do osobistego gustu niż do myśli obiektywizującej ogląd(ane) dzieła.

Zadaniem interpretacji hermeneutycznej – według On the Problem of Self- Understanding Hansa-Georga Gadamera – winno być „«przyswojenie» tekstu czy nawiązanie z nim dialogu, tak by mógł on nam przekazywać prawdę, która będzie dla nas ważna, która poszerzy naszą samoświadomość – nasze rozumienie siebie i naszego świata” (K. Rosner, Hermeneutyka jako krytyka kultury. Heidegger, Gadamer, Ricoeur). Popieram dialog zarówno pojedynczego czytelnika z „samowystarczalnym” tekstem, jak i niekończące się dyskusje w samym odbiorcy po lekturze całej biblioteki dzieł dla niego ważnych. Ale miejscem roztrząsań wszelakich uczyniłbym esej, a nie szkic – ponoć – analityczny. Czyżby Klejnocki zapomniał o genologii na rzecz indywidualistycznych „prób” pośledniego gatunku?!
W języku krytyki/a wolałbym widzieć realizację zadania postawionego przez tekst: napisz, jak do ciebie mówię. To dwuznaczne stwierdzenie oddaje proces zamiany zdarzenia mowy (poetyckiej) na znaczenie obopólne. Interesuje mnie bowiem stworzenie wspólnoty w po-rozumieniu, stan „bycia w mowie”, kroczenia z/a tekstem, ale chcę posuwać się w poszukiwaniu sensu, interpretacji. Wy-zwaniem jest po-wiedzieć: „jak” i „co” robi ze mną tekst, za pomocą jakich środków? język-ów! zadziałał na obszary ośrodka krytycznego.
Dla hermeneuty pismo wyraża „ludzką myśl w sposób bezpośredni” . Klejnocki zdradza, czym jest jego świat, ale w sposób zapośredniczony, wyrwany z innych kodów i daleki od bodźca w postaci konkretnego wiersza. Nie zgadzam się na taki wymiar pobudek i obcych mi języków krytyczno-analitycznych, jaki oferuje pan doktor. Stąd mój głos – polemiczny.